gabarytowo takie same, jak dwie poprzednie (9 x 9 cm, 17 g suszu lawendowego), białe z odrobiną fioletu. Delikatny kobiecy akcent to lniana różyczka i dwa rodzaje satynowych wstążek.
Na tym zdjęciu wszystko co białe wyszło na niebiesko:
Tutaj kolory wyszły bardziej realne:
Tegoroczny temat lawendy uznaję za zamknięty (chyba).
;)
Dbajcie o siebie, bo choróbska krążą w powietrzu i prawie każdego dopadają.
Buziaki!
Toż to już saszetkowa manufaktura. ;) Bardzo ładne. A na ostrzeżenie już za późno...:(
OdpowiedzUsuńPiękne i z dużą dawką lawendy :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Ps. Może byś jednak się zdecydowała i odwiedziła nas w Świętochłowicach w najbliższy weekend :)
Dziękuję. Kochana kusisz tym wyjazdowym spotkaniem, a ja jak ten uparty osioł odmawiam :(
UsuńŚliczne :)
OdpowiedzUsuńPiękne takie delikatne
OdpowiedzUsuńJeszcze nie zamykaj... bardzo delikatniutkie są te saszetki. Pozdrawiam :-)
OdpowiedzUsuńUrocze :) Ja właśnie kończę przeziębienie ;)
OdpowiedzUsuńŚliczne i delikatne pachnidełka :)
OdpowiedzUsuńUrocze są te lawendowe saszetki.
OdpowiedzUsuńPachnąca delikatność ! Pozdrawiam !
OdpowiedzUsuńA to takie bezzawieszkowe poduszki?
OdpowiedzUsuńTak, te cztery ostatnie sztuki mają służyć do leżakowania między poszewkami różnymi :)
UsuńKolejne śliczności :)
OdpowiedzUsuńLekko, delikatnie, lawendowo - piękne są!
OdpowiedzUsuńAle zapachniało lawendą :) Ślicznie po raz kolejny!
OdpowiedzUsuńBardzo ładne :)
OdpowiedzUsuń